środa, 24 września 2014

A czy TY nadal wierzysz w "katastrofę" Smoleńską?

Może się zdarzyć, że to, co piszę jest oczywistą oczywistością dla czytającego, jednak niejednokrotnie konkluzje moich wywodów mogą być niepopularne, bądź kontrowersyjne. Czy zdanie, że w 2010 w Smoleńsku doszło do zamachu jest niepopularne? - Cóż, pośród nie-PiSowców, do których się ochoczo zaliczam - raczej tak. Czy jest to opinia kontrowersyjna? - Coraz mniej.
10 kwietnia tamtego roku pamiętam doskonale. Takie duże dni łatwo zapamiętać - jestem pewien, że pamiętacie co robiliście 11.09.2001 kiedy dowiedzieliście się o atakach terrorystycznych w USA. 10.04.2010 to była sobota. Obudziłem około 10.30 trochę skacowany po urodzinach koleżanki. Poszedłem do kuchni po jakąś mineralkę, włączyłem szkiełko i na chwilę walnąłem się jeszcze w wyrze. Na wszystkich kanałach jedna wiadomość, TVN24 kipi od czerwonych pasków. Fakt, że zapamiętałem przebieg 10 kwietnia stosunkowo dokładnie, implikuje także to, że pamiętam również mniej więcej swój state of mind, który towarzyszył mi w tamtych chwilach. Generalnie było to jedno wielkie WOOAA, niemożliwość wyobrażenia sobie, że do czegoś takiego w ogóle doszło. Wydarzenie to, nie miało na mnie większego osobistego wpływu, miało raczej status sensacji tamtego okresu. Kilka dni po wypadku zaczęły się pierwsze spekulacje i wątpliwości, czy aby katastrofa pod Smoleńskiem była faktycznie katastrofą (w 1.30 słychać strzały). Sprytne rude lisy z PO (we współpracy z ruskimi) bezpośrednio wykorzystały to przeciwko PiS-owi i ewentualnie - przeciw Polakom, robiąc z nich fanatycznych wyznawców Lecha, a z Macierewicza naczelnego szaleńca kraju (którym, mimo wszystko, ze względu na swój sposób bycia - pozostaje). Następnie szopki spod Pałacu Prezydenckiego (https://www.youtube.com/watch?v=cCJVaMzXB4E - pamiętacie to jeszcze?) i generalnie kręcenie makaronu na uszy, że system nie zadziałał, ruscy bez winy, zrobimy komisje i będzie gitsa. W tym miejscu poprawność nakazuje mi się przyznać, że ja również dałem się tym wszystkim omamić. "Zamach? W XXI wieku, w dobie internetu, szybkiego przekazu informacji takie coś by przeszło? No fucking way" - pomyślałem, puszczając z youtuba kolejny raz babę spod krzyża. A jednak - po latach ilość zbiegów okoliczności, przypadków i w ogóle cała ta historia przestała się dla mnie trzymać kupy. Z czasem zdałem sobie sprawę o rzeczywistej możliwości zaplanowania i wykonania tego tak perfekcyjnie przez ruskich, z niemałą oczywiście pomocą naszego chuja wartego rządu. Zacznijmy jednak od początku.
Planując i egzekwując morderstwo należy mieć jakiś powód. Zdarzają się chorzy psychicznie, którzy zabijają dla przyjemności, ale Putin i jego zgraja do takich z pewnością się nie zaliczają. Co motywowało zatem potrzebę usunięcia z powierzchni Kaczyńskiego i kilkudziesięciu innych znamienitych osobistości?
Wyjaśnijmy sobie na wstępie jedną kluczową kwestię. Mimo, iż stereotyp ruska to pijak i awanturnik, naród ten posiada znakomite tradycje intelektualne. To z Rosji pochodzi wielu znaczących współczesnych matematyków, to Rosjanie na lata zdominowali mistrzostwa szachistów, wreszcie to rusek był pierwszym człowiekiem w kosmosie. Kwestia szachów jest szczególnie warta podkreślenia, bowiem Rosja prowadzi swoją politykę zagraniczną niczym partię szachów właśnie.
W 2008 roku oficjalnie wybuchł konflikt w Osetii Południowej, która de facto należała wtedy do Gruzji. Tamtejsze narody mają za sobą długą i zawiłą historię i nie na tym chciałbym się tutaj skupić. Putin wyczuł moment, sprowokował Gruzinów do wprowadzenia wojsk i ataku na Osetię dzięki czemu mógł być stroną kontratakującą, a nie agresorem. We wszystko zamieszała się Polska w postaci Lecha Kaczyńskiego, który otwarcie popierał stronę gruzińską i potępiał działania Rosji. Powstał nawet niejako mit LK, który rzekomo powstrzymał rosyjskie czołgi jadące na Tibilisi. Ostatecznie nie wiadomo ile w tym prawdy, jednak Lech Kaczyński z 2008 roku został zapamiętany właśnie jako obrońca i jeden z największych sojuszników Gruzji oraz największy przeciwnik imperialistycznej Rosji. Mówił: "Dziś Gruzja, jutro Ukraina, a następnie Polska". Oby się mylił.
Śmiem twierdzić, że już wtedy strona rosyjska upatrzyła sobie w byłym prezydencie potencjalną przeszkodę do ich imperialistycznych zapędów. Zapędów, których jesteśmy obecnie świadkami. Wypada sobie zadać pytanie jak Lech Kaczyński zareagowałby na obecny konflikt na Ukrainie? Rosjanie prowadzą znakomitą wojnę dezinformacyjną (patrz biały konwój) i podejmując działania przewidują kilka ruchów do przodu. Żywy Lech Kaczyński stanowił ryzyko i brak gwarancji. Bo co jeśli uwidziałoby mu się pojechać do takiego Donbasu, stanąć naprzeciw wozów opancerzonych, czy nie daj boże wspomóc militarnie Ukrainę? Rosja chętnie powalczy z Ukrainą, ale wątpię czy chciałaby walczyć z całym NATO. Kaczyński był dla nich tykającą bombą i ryzykiem niepowodzenia - ryzykiem, że coś mogłoby pójść niezgodnie z planem i właśnie to koniec końców jest wg mnie owym motywem. Dlatego zapadła decyzja o zabiciu go, problemem jednak pozostawała forma - jak w XXI wieku unicestwić prezydenta ważnego europejskiego kraju? One thing led to another and yayy - there goes 10.04.2010.
Była to znakomita strategiczna decyzja Putina. On nie upiekł dwóch pieczeni na jednym ogniu. On upiekł całą watahę soczystych świniaków. Nie tylko pozbył się swojego zadeklarowanego przeciwnika, z którym zginęło wiele ważnych polskich osobistości, ale również doprowadził do sytuacji, gdzie rządy przejęła formacja zupełnie się mu niesprzeciwiająca. Oprócz tego na lata skłócił polityków, a co ważniejsze Polaków. Wie bowiem, że skłóceni Polacy to słabi Polacy.
A dalej poszło już z górki. Kluczowy fakt potwierdzający zawartą w tym wpisie tezę to brak odwołania ze strony polskiej do organu międzynarodowego. Tak - nasz zajebisty, suwerenny rząd nie zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie wypadku w wyniku którego zginęła najważniejsza osoba w państwie do żadnej zagranicznej komisji. Ba! My nawet nie mieliśmy okazji zbadać tego pieprzonego wraku. Z pokorą przyjęliśmy wersję MAK, coś tam naskrobała komisja Jerzego Millera i generalnie wszyscy pogodzili się, że była mgła i kurde no nieszczęśliwy wypadek się trafił :/. Samo to, ludzie - sam fakt, że doszło do wypadku samolotu jest nieprawdopodobne. Transport lotniczy jest bezwzględnie najbezpieczniejszym środkiem transportu wymyślonym przez człowieka. Na początku XXI wieku wypadek zdarzał się średnio 1,6 razy na 10mln lotów. Zatem zginąć w katastrofie lotniczej to prawie tak jak trafić w totka (1 do ok. 14mln).
Cały dzisiejszy wpis to spojrzenie na medalu - drugą stronę. Nie będzie zatem obu, bo tą pierwszą już znamy - była mgła, Gen. Błasik był pijany, Kaczyński wywierał presję na pilotach etc. O ile przedstawiona tu teoria może być dla niektórych niemożliwa, to dla mnie, na dzień dzisiejszy dużo bardziej niemożliwą jest wersja o pechowym wypadku. Na koniec wypada zadać pytanie, co w takim razie było bezpośrednią przyczyną rozbicia się samolotu? Było kilka pomniejszych przyczyn jak np. słaby stan techniczny lotniska, jednak ostateczną wydaje się być niewłaściwe nakierowanie pilotów przez kontrolerów lotu - w momencie kiedy w rzeczywistości samolot był powiedzmy 300m nad ziemią, tamci mówili, że jest 300 + X. Nagle okazało się, że wcale nie mają tego zapasu i rozbili się uderzając w pas. Wątpliwym jest, wg mnie, wersja o ładunkach wybuchowych, trotylu itd. To kolejny element propagandy dezinformacyjnej tak samo jako teoria, że kilkanaście miesięcy przed wypadkiem, podczas przeglądu w Białorusi coś tam celowo popsuto. Rzucono jakieś zdanie w świat, a taki Macierewicz to podłapał i swoim stylem jeszcze bardziej zniechęcał opinię publiczną do racjonalnego podejścia do sprawy. Kowalski pomyślał sobie: "Zamach? Wybuch? Trotyl? Co ty dziadu pieprzysz", po czym wziął do ręki Wyborczą, gdzie na spokojnie wyjaśniono mu jak to było naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz